sobota, 19 września 2015

Autorzy niepopularni

Coraz częściej zastanawiam się nad sensem pisania. Takiego bez wulgaryzmów treściowych i językowych, bez naruszania czyjegoś dorobku zawodowego, intelektualnego, artystycznego. Tekst niezawierający sensacji, nawet taniej sensacji, skazany jest na pogardę.

Redaktorzy wiedzą najlepiej, że "ludzie tego nie kupią". Więc odpowiedź wydawcy, iż firma nie jest zainteresowana... Jednocześnie na półkach handlowych masowo pojawiają, się tytuły emanujące skandalizmem, wyrażające podziw dla wielkich przekrętów finansowych lub kompromitujących ciekawostek 
obyczajowo-seksualnych z wyższych sfer. 

Nie ma zapotrzebowania na literaturę, której autorzy zajmują się społeczną niesprawiedliwością podejmują próby pomocy jednostkom najsłabszym. A gdy jeszcze sugerują przewiny systemowo-ustrojowe... Sponsorów dla takiej twórczości znaleźć prawie nie sposób, szczególnie, kiedy autor jest (jeszcze) w zasadzie anonimowy. 

Tak więc publicysta, np. lewicujący, skazany jest na milczenie, w sensie obecności w mediach masowych, ogólnokrajowych. Szczupłe dotychczasowe możliwości wydawnicze, także książkowe, są ograniczone. Redaktorzy zamiast dbać o "nabór" autorów, pełnią role strażników obecnych uwarunkowań. Autorzy spoza grup wpływowych intelektualnych skazani są na wegetację, także skazani na niemożność zarabiania w takich warunkach. 

Bo samo publikowanie się w niskonakładowych mediach głównie jest zazwyczaj możliwe, pod warunkiem, że - bez honorarium; co stanowi, właściwie, równoznaczność z odmową druku. Kto - na dłuższą metę - zechce pisać charytatywnie (ku radości osób, znajomych nastawionych "antykulturowo")? Bez wynagrodzenia, nawet śmieciowego, czyli bardzo często "za swoje" wyrobnicy pióra pracują, twórczo, społecznie (więc dla innych, kosztem odmawiania sobie...). 

Jeżeli autor w danym środowisku plasuje się na najniższym poziomie egzystencji bytowo-kulturowej, to taki fakt nie przysparza powszechnego uznania dla edukacji, wiedzy, zainteresowań intelektualnych.

Na szczęście, niekiedy, znajdują się osoby wyrażające gotowość pomocy autoprom piszącym w obronie sprawiedliwości, słabszych, chcą wesprzeć twórców stroniacych od taniej sensacji, brutalności, pisarzy usiłujących autentycznie przyczyniać się do budowania zgody społecznej. 

Można się solidaryzować, prawie anonimowo, kupując książki, czasopisma, w których publikują się autorzy nieszukający błyskotliwego poklasku, na ogół nielubiani w pewnych kręgach jajogłowych - jako swego rodzaju konkurencja - dla uznanych moderatorów opinii publicznej. Można np. książki nabywać także dla podarowania komuś. 

W ten sposób realizowałoby się mecenat, bardzo skuteczny; a uprawianie takiego sponsorowania poprawiłoby sytuację finansową - wydawcy i autora.

Postanowiłem przestać wstydzić się z powodu swojej skromności. Skoro inni nie krępują się bezgranicznej niemal złośliwości... Sam należę do grona autorów z marginesu literatury i publicystyki. Kto policzy straty społeczne, w jakiej walucie, które powstały (powstają) przez nienapisanie i nieogłoszenie, z powodów finansowych, wartościowych utworów? 

Nie twierdzę, że wszystkie artykuły, książki z gatunku wyżej wzmiankowanych to dzieła cenne. Ale też tutaj określoną wagę ma subiektywizm odbioru literackiego przekazu.

Moje najnowsze dzieło książkowe, na świecie od pierwszych miesięcy bieżącego roku - "List do Krzysztofa". Polska widziana  oczami 40-50-latka, belfra (jakże mało szkolnego), dojrzałego, światłego obywatela. Dość śmiałe minianalizy różnych dziedzin życia w Rzeczpospolitej. To jakby swego rodzaju katechizm przedwyborczy zawierający materiał przydatny do rozmów, nie tylko publicznych, z kandydatami do parlamentu i innych organów władzy. Pozwala także inaczej spojrzeć na nasze, polskie ustrojowo-polityczno-systemowe 25-lecie. 

Stanisław Turowski "List do Krzysztofa". Wydawnictwo Novae Res, Gdynia 2015. Publikacja jest do nabycia m.in. w księgarni internetowej  zaczytani.pl





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz