W telewizji, radiu, w gazetach, na czołowych miejscach - informacje, dyskusje, różne obszerne materiały dziennikarskie o niesolidności dużych firm turystycznych, finansowych. Tysiące osób ma zmarnowane urlopy. Najczęściej biednym, starszym ludziom przepadają oszczędności całego życia. Póki co nikt, jakby, praktycznie nad tym nie panuje.
Jestem nieco podekscytowany, bo półtora roku temu ukazała się moja książka "Notatki z kraju szczęśliwości" (FTF Wydawnictwo Prywatne, www.ftfwp.pl), w edycji bardzo skromnej, pod każdym względem, pokazująca funkcjonowanie "kosmicznego" społeczeństwa, państwa w ważniejszych jego segmentach, np. administracji, wymiaru sprawiedliwości, finansów, emerytur; o traktowaniu służby zdrowia (eutanazji), rozumieniu cenzury.
Wspomniana książka to aktualny ciągle materiał dla parlamentarzystów, polityków, aktywnych obywateli, ludzi nieobojętnych. Omawiana tu pozycja nie spowodowała "lawinowego" zachwytu czytelników. Może to też kwestia promocji...
Kontakt dla Wydawcy ewentualnie zainteresowanego literaturą z pogranicza fantastyki, eseju, publicystyki uprawianej w cieniu salonów kultury i polityki: st.turowski@wp.pl
Alfred Siatecki napisał: Ja tę książkę polecam przede wszystkim burmistrzom, wójtom, prezydentom miast i radnym od jesieni zeszłego roku. Do jej przeczytania namawiam kandydatów na posłów i senatorów, wierząc, że zanim jesienią staną do wyborów, zrozumieją, co oznacza sprawowanie władzy. ("U nas też tak miało być","Puls" nr 4/2011)
Fragment książki
Stanisława Turowskiego "Notatki z kraju szczęśliwości" (Gubin 2010, 84 s.)
Bezpieczeństwo finansowe
Nikt nie boi się o swoje pieniądze. Nie ma tam miejsca na kombinacje bankowe, na nieuczciwość kredytową ze strony wyspecjalizowanych firm, nie ma miejsca dla cwanych developerów. Państwo skutecznie czuwa, by obywatel nie był oszukiwany. Za nadużycia, za próby same, sa już ogromne kary. Ani bankowi, ani firmie absolutnie nie opłaca się ryzykować, tym bardziej na szkodę indywidualnego obywatela. Oznaki nieuczciwości związane z pieniędzmi Dziwlandów są ścigane z urzędu, z całą surowością. Nie ma mowy, by był klimat dla lichwy. Kto się zajmuje pieniędzmi, w jakiejkolwiek formie (firmie), np. pożycza albo inwestuje, jest całkowicie spokojny, że jego oszczędności nie przepadną.Wszystkie sprawy tego typu sa załatwiane ekspresowo. Gdyby się zdarzył jednak kłopot, zagrożenie dla czyjegoś portfela, osoba zainteresowana niezwłocznie otrzymałaby należności z kasy państwowej. Państwo pozwala, rejestruje firmę finansową i państwo gwarantuje jej solidność.
Katastrofa finansowa przedsiębiorstwa, bez względu na jego wielkość,to u nich coś niewyobrażalnego. Podobnie niemożliwe wydają się "druzgocące" dla pracowników konsekwencje personalne. Nikt tam nie wmawia nikomu, że sam sobie winien swojego nieszczęścia, że nie zna przepisów, że umowy nie doczytał. U nas natomiast z mediów, z telewizora płynie przekonanie, iż ubodzy obywatele są nierozważni, zaś o roli, tutaj, państwa ani słowa. Tam każde ogniwo gospodarki jest traktowane jako część gigantycznego przedsiębiorstwa państwowego i w swoich problemach nie może pozostawać osamotnione, bez pomocy.
Dla nich rzeczą niesłychaną byłoby funkcjonowanie na rynku mnóstwa banków, biur, firm zajmujących się, wedle własnego uznania, udzielaniem kredytów, tak często mierzonych na zrujnowanie klienta. U Dziwlandów wyznaje się inną zasadę: silna pozycja jednostki - to silna pozycja państwa; i na odwrót. Jak daleko od takiej filozofii są niektóre nasze instytucje typu bankowego? Czemu służą ogromniaste umowy przewidujące wszelkie chwyty obronne z punktu widzenia pożyczkodawcy, podane drobniutkim, mało czytelnym i malo zrozumiałym drukiem, do tego wymagające natychmiastowego podpisania przez potencjalnego dłużnika, zresztą to już na prośbę tego ostatniego, gdyż jest zwykle w wielkiej potrzebie.
Nie wiem, czy komuś z Dziwlandów przyszłoby do głowy prowadzić centralny rejestr dłużników; żeby dobijać i tak leżącego już bytowo klienta. Bardzo surowe i odsetkowe - podejście do człowieka niedającego sobie rady z długami - prowadzić by mogło do następstw tragicznych. Przyjaciół, kolegów, ze względu na problemy finansowe, już dawno nie ma. Ktoś by i pomógł, lecz sam jest biedny.
Podejście praktykowane w naszym kraju miałoby, jak u nas, charakter kryminogenny. Żeby zapewnić sobie chwilę spokoju, trochę zaległości wpłacić, trzeba by było zaciągnąć kolejny kredyt, i kolejny... Wreszcie pozostaje chwytanie się rabunku albo kradzież. A to - nowe kłopoty i wydatki. Utrata mieszkania, rodziny... Nawiasem mówiąc - biorąc pod uwagę tamtejsze stosunki międzyludzkie - wątpię, czy ktoś by chciał kupić dom z licytacji. Nie istnieje u nich problem dziedziczenia długów, np. w wyniku czyjejś śmierci. Trudno. Ryzyko kredytodawcy. Każdy tylko sam odpowiada za swoje długi. Dziwlandowie uważają, że jesli ktoś ma na nich zarabiać (oczywiście godziwie) to tylko ich państwo, czyli oni sami, bo fundusze rządowe w rozmaitej postaci, uczciwie, wedle losowych "wyznaczników", do nich wracają. Wiele razy u Dziwlandów poruszał mnie bezgraniczny niemal szacunek do tego, co państwowe. U nas jest dokładnie odwrotnie. Niektórzy by chętnie państwo w ogóle wykreślili ze swojego horyzontu obywatelskiego. Z drugiej strony - jakże gorliwie, oni sami, zabiegają o prawo "dysponowania" zasobami ogólnonarodowymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz