czwartek, 29 listopada 2012
Brutalizacja słów
Pospolite ruszenie ku naprawie... Chyba wszyscy sobie zdają sprawę, że doszliśmy za daleko. Niewiele brakuje do rękoczynów. Winni się nie przyznają, a jest ich wielu. Głównie wśród polityków i dziennikarzy.Niektórzy bezimienni.Wśród właścicieli gazet, innych mediów.Najważniejsze - jak wycisnąć pieniądze. Jak trafić w gusta.Winni - wśród redaktorów odpowiedzialnych. Drukować byle co albo materiały swoich. Wypełnić niezbędne szpalty, najlepiej bezfinansowo. I żeby nie uderzyć za mocno w kogoś silnego. A jakieś wyższe wartości... No i widać...
środa, 28 listopada 2012
Przemoc domowa
Mówiąc bardziej "dostojnie" - przemoc w rodzinie. Dziecka nawet nie tknąć. Zdarzają się tacy rodzice, że na maleństwo ręki nie podniosą. Czasem to niekoniecznie ich tylko zasługa. Zdarzają się przecież dzieci wcale niekłopotliwe. Zazwyczaj łatwiejsza sytuacja do opanowania, gdy pociecha jest jedna; no, jeszcze jedna...
Kiedy jest gromadka, trudno o niebiańską atmosferę. Nie pomagają bardziej stanowcze słowa, na nic dawkowanie zabawek. Nieraz przeciągający się płacz maluchów. Jednocześnie nie da rady wymyślić, od kogo pożyczyć pieniędzy na chleb, na buty...
Klimat rozpaczy - prawie nie do opanowania. A jeśli dziecko "skomplikowanie" chore...To dobijające błaganie o wsparcie finansowe... Nieraz brak własnego kąta, ciasnota. Więc, ostatecznie, lekkie skarcenie... Tylko - bardzo łatwo przekroczyć granice... Zatem najlepiej dążyć do rozwiązań "dyplomatycznych". Ostrożnie by trzeba z sąsiedzką na przykład nieobojętnością. Żeby potem ktoś nie mścił się na dziecku. Warto tu używać wyobraźni.
Kiedy jest gromadka, trudno o niebiańską atmosferę. Nie pomagają bardziej stanowcze słowa, na nic dawkowanie zabawek. Nieraz przeciągający się płacz maluchów. Jednocześnie nie da rady wymyślić, od kogo pożyczyć pieniędzy na chleb, na buty...
Klimat rozpaczy - prawie nie do opanowania. A jeśli dziecko "skomplikowanie" chore...To dobijające błaganie o wsparcie finansowe... Nieraz brak własnego kąta, ciasnota. Więc, ostatecznie, lekkie skarcenie... Tylko - bardzo łatwo przekroczyć granice... Zatem najlepiej dążyć do rozwiązań "dyplomatycznych". Ostrożnie by trzeba z sąsiedzką na przykład nieobojętnością. Żeby potem ktoś nie mścił się na dziecku. Warto tu używać wyobraźni.
niedziela, 25 listopada 2012
Wygrać z samym sobą
Wciąż doskonale pamiętamy niedoszły pocałunek naszych polityków. To dość powszechna u nas bolączka - kłopot pogodzić się z faktem, że ktoś w walce społecznej czy sportowej jest lepszy, odrobinkę lepszy. Ktoś święci sukces, ktoś inny musi przetrawić porażkę; niekiedy bardzo spektakularną. Zapanować nad sobą w dramatycznym momencie. Pogratulować zwycięscy, złożyć miłe życzenia. Mimo wszystko.
Gdy tak postąpisz, również zwyciężyłeś. Zwyciężyłeś samego siebie. To prawdziwy sukces. Jak ładnie niedawno zachował się konkurent prezydenta USA. Bez cienia niechęci, zazdrości, niechęci obsypał rywala serdecznościami, gratulacjami.
Znakomitą szkołą tłumienia w sobie słabości jest uprawianie sportu. Ileż to razy przychodzi gratulować przeciwnikom na przykład z boiska, z ringu.
Gdy tak postąpisz, również zwyciężyłeś. Zwyciężyłeś samego siebie. To prawdziwy sukces. Jak ładnie niedawno zachował się konkurent prezydenta USA. Bez cienia niechęci, zazdrości, niechęci obsypał rywala serdecznościami, gratulacjami.
Znakomitą szkołą tłumienia w sobie słabości jest uprawianie sportu. Ileż to razy przychodzi gratulować przeciwnikom na przykład z boiska, z ringu.
Separatyzmy
Katalonia chce się odłączyć od Hiszpanii. To przypadek nie jednostkowy. Podobne nastroje odnotowywano w Szkocji. Jakieś echa tego typu - na Śląsku. Używa się wtedy argumentu niepodległości, w eter idą obietnice, że jeśli tylko..., to we wszystkim będzie lepiej...
W istocie raczej liczą się dążenia polityków, przywódców, którzy mają ambicje być szefami samodzielnego, nowego państwa. Dla pokazania, że też jest się, powiedzmy, premierem, funkcjonuje suwerennie odrębny parlament.
Czy naród, w kraju niepodległym, stanie się szczęśliwy - to inna kwestia. Potem ewentualnie wymyśli się "obiektywne" przyczyny trudności, niedostatków. Rzecz jasna - może pojawić się faktyczne zapotrzebowanie na niepodległość. O ile tak, to mielibyśmy do czynienia z potwierdzeniem reguły.
W istocie raczej liczą się dążenia polityków, przywódców, którzy mają ambicje być szefami samodzielnego, nowego państwa. Dla pokazania, że też jest się, powiedzmy, premierem, funkcjonuje suwerennie odrębny parlament.
Czy naród, w kraju niepodległym, stanie się szczęśliwy - to inna kwestia. Potem ewentualnie wymyśli się "obiektywne" przyczyny trudności, niedostatków. Rzecz jasna - może pojawić się faktyczne zapotrzebowanie na niepodległość. O ile tak, to mielibyśmy do czynienia z potwierdzeniem reguły.
sobota, 24 listopada 2012
Kamienice i mieszkania
W telewizji - przejmujące sceny, płacz ludzi, którzy dotychczas zajmowali mieszkania w kamienicach, teraz kupionych przez prywatnych nabywców. Lokatorom grozi wysłanie ich na ulicę. Potraktowanie łagodniejsze - to przeniesienie się do kontenerów.
Nabywcy kamienic nie muszą być dobroczyńcami. Ich pewnie wyłącznie interesuje lokata kapitału. Wykorzystują istniejące warunki administracyjne. Można się zastanawiać, kto winien, dlaczego...
Władze rządowe i samorządowe pilnie powinny dołożyć starań, aby te sytuacje złagodzić, z uwzględnieniem interesów i właścicieli, i lokatorów. Może są do zastosowania tutaj jakieś nieupublicznione, skuteczne rezerwy prawne?
Na razie bezcenne byłoby, najłatwiej osiągalne, trochę więcej życzliwości.
Nabywcy kamienic nie muszą być dobroczyńcami. Ich pewnie wyłącznie interesuje lokata kapitału. Wykorzystują istniejące warunki administracyjne. Można się zastanawiać, kto winien, dlaczego...
Władze rządowe i samorządowe pilnie powinny dołożyć starań, aby te sytuacje złagodzić, z uwzględnieniem interesów i właścicieli, i lokatorów. Może są do zastosowania tutaj jakieś nieupublicznione, skuteczne rezerwy prawne?
Na razie bezcenne byłoby, najłatwiej osiągalne, trochę więcej życzliwości.
piątek, 23 listopada 2012
Przedświąteczne szaleństwo
Zaczyna się właśnie. Pierwsze dekoracje w domach handlowych. Uwagę na nie zwracają klienci, wszyscy, bez względu na ich status społeczny. Nie wszyscy jednak mogą sobie pozwolić na kupowanie rzeczy wymarzonych. Jeśli pragnienie nabycia określonych artykułów jest bardzo mocne... Łatwo pożyczyć.pieniądze. W końcu raz w roku... Zwracać dług - czasem bardzo trudno.
Okołoświąteczna radość przekształca się w koszmar. Bank swoje dostanie, niekiedy jeszcze więcej. Odsetki. Z zajętych przez komornika nieruchomości (mieszkania), samochodów, części zarobków czy świadczeń emerytalnych. Nikt nachalnie takiej przestrogi nie serwuje.Żeby handlowanie było w miarę godziwe, powinno się częściej mówić i o tej stronie medalu.
W jakże wielu rodzinach święta powodują uświadomienie sobie swojej "gorszości". Jeżeli portfel jest chudy, gdy tylko to możliwe, odmówić sobie... Przetrzymać te szczególne dni, w sposób skromny. Nie ma potrzeby udawać przed otoczeniem, iż jest lepiej niż jest faktycznie.
Okołoświąteczna radość przekształca się w koszmar. Bank swoje dostanie, niekiedy jeszcze więcej. Odsetki. Z zajętych przez komornika nieruchomości (mieszkania), samochodów, części zarobków czy świadczeń emerytalnych. Nikt nachalnie takiej przestrogi nie serwuje.Żeby handlowanie było w miarę godziwe, powinno się częściej mówić i o tej stronie medalu.
W jakże wielu rodzinach święta powodują uświadomienie sobie swojej "gorszości". Jeżeli portfel jest chudy, gdy tylko to możliwe, odmówić sobie... Przetrzymać te szczególne dni, w sposób skromny. Nie ma potrzeby udawać przed otoczeniem, iż jest lepiej niż jest faktycznie.
czwartek, 22 listopada 2012
Zatrzymany pocałunek
Po zmianie na fotelu szefa Polskiego Stronnictwa Ludowego, gdy na sali obrad był czas na podziękowania i gratulacje, do Waldemara Pawlaka podszedł i podał mu rękę Janusz Piechociński, nowo wybrany prezes. Uścisnęli sobie dłonie. Gdy, jak inni, J. Piechociński także przymierzył się do pocałunku, W. Pawlak go "wyhamował". Oczywiście powstała niezręczna sytuacja.
Niektórzy wytykają byłemu premierowi, że zachował się niezbyt "dyplomatycznie". Racja. Ale było parę momentów na usprawiedliwienie takiego gestu.
Z natury rzeczy W. Pawlak znajdował się w gorszym położeniu. Publiczny - na oczach milionów - przegrany. Po latach błyszczenia. W zasadzie niespodziewanie. Był faworytem. Różnica głosów - minimalna. W kampanii "przed", jako wicepremier i minister, w wirze obowiązków państwowych, nie mógł poświęcić dostatecznie dużo czasu na jeżdżenie po kraju, spotykanie się z ludźmi. W obiecywaniu musiał zachować ostrożność. Mimo to "zainkasował" ogromne poparcie.
Lepszą sytuację miał J. Piechociński. Łatwiej mu było wygospodarzyć czas na bezpośrednie kontakty z wyborcami w terenie. Mógł sobie pozwolić na fantazyjne nieraz obiecywanie, w przeświadczeniu, iż nic prawie nie ryzykuje. Jeśli go nie wybiorą... O ile zwycięży, ma dość sił, żeby się postarać. Wielu dało mu swój głos, bo na ogół "zjednawczo" działa na ludzi fama, że to nowy, zechce zrobić więcej, prawie wszystko przed nim. A to zrozumiałe, że wygranemu łatwiej przychodzi grzeczność, radość, kultura osobista.
Niektórzy wytykają byłemu premierowi, że zachował się niezbyt "dyplomatycznie". Racja. Ale było parę momentów na usprawiedliwienie takiego gestu.
Z natury rzeczy W. Pawlak znajdował się w gorszym położeniu. Publiczny - na oczach milionów - przegrany. Po latach błyszczenia. W zasadzie niespodziewanie. Był faworytem. Różnica głosów - minimalna. W kampanii "przed", jako wicepremier i minister, w wirze obowiązków państwowych, nie mógł poświęcić dostatecznie dużo czasu na jeżdżenie po kraju, spotykanie się z ludźmi. W obiecywaniu musiał zachować ostrożność. Mimo to "zainkasował" ogromne poparcie.
Lepszą sytuację miał J. Piechociński. Łatwiej mu było wygospodarzyć czas na bezpośrednie kontakty z wyborcami w terenie. Mógł sobie pozwolić na fantazyjne nieraz obiecywanie, w przeświadczeniu, iż nic prawie nie ryzykuje. Jeśli go nie wybiorą... O ile zwycięży, ma dość sił, żeby się postarać. Wielu dało mu swój głos, bo na ogół "zjednawczo" działa na ludzi fama, że to nowy, zechce zrobić więcej, prawie wszystko przed nim. A to zrozumiałe, że wygranemu łatwiej przychodzi grzeczność, radość, kultura osobista.
wtorek, 20 listopada 2012
Telewizyjne politykowanie
Nowo wybrany prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego Janusz Piechociński - rozchwytywany przez dziennikarzy. Widać, że ten zgiełk wokół jego osoby nie sprawia mu przykrości. Chętnie i składnie się wypowiada. Jak zwykle przy takich okazjach - deklaracje, że będzie dążył do jedności, współdziałania, siły państwa, gospodarczej i społecznej. Niektórzy dziennikarze chcą wykorzystać skromniejsze obycie medialne - w tej roli - nowego prezesa, próbują go traktować jak podwładnego.
W kilkuosobowych dysputach, najczęściej politycy, nadal, w wielu audycjach, przekrzykują się, istny magiel. Redaktorzy prowadzący, bywa, nie panują nad sytuacją. Albo udają, że... Niech telewidzowie przekonają się, na co stać ich ulubieńców.
Tu akurat słowo jest podstawowym narzędziem, np. posła. Jak publicznie się nim posługuje... Członek rządu na przykład sądzi pewnie, iż za pośrednictwem ekranu zjednuje sobie publikę, a faktycznie - niekiedy - się pogrąża.
Prawie w całości wypada się zgodzić z powiedzeniem, że politycy są tacy, jak ich wyborcy. Każdy z nas, cząstkowo, ma wpływ na dobór kadr rządzących Polską.
W kilkuosobowych dysputach, najczęściej politycy, nadal, w wielu audycjach, przekrzykują się, istny magiel. Redaktorzy prowadzący, bywa, nie panują nad sytuacją. Albo udają, że... Niech telewidzowie przekonają się, na co stać ich ulubieńców.
Tu akurat słowo jest podstawowym narzędziem, np. posła. Jak publicznie się nim posługuje... Członek rządu na przykład sądzi pewnie, iż za pośrednictwem ekranu zjednuje sobie publikę, a faktycznie - niekiedy - się pogrąża.
Prawie w całości wypada się zgodzić z powiedzeniem, że politycy są tacy, jak ich wyborcy. Każdy z nas, cząstkowo, ma wpływ na dobór kadr rządzących Polską.
niedziela, 18 listopada 2012
Powszechna nieufność?
Trudno milczeć po po programie TV Polsat Państwo w państwie.
Od wielu miesięcy mniejsze firmy transportowe nie mogą wyegzekwować zarobionych uczciwie pieniędzy. W takiej sytuacji znajduje się ponad tysiąc przedsiębiorstw. Przedstawiciel ministerstwa transportu zapewniał, że sukcesywnie należności są wypłacane. Z konieczności dokumentacyjnych to idzie wolno. Urzędnik resortowy obiecał, że podjęte zostaną starania o przyspieszenie wspomnianych wypłat. Pracownicy rzeczonych firm, ich rodziny czują się bytowo skrajnie zagrożeni. Wypominają, że urzędnicy pensje dostają na czas.
Nasuwają się dwa wnioski. Zatrudnić dodatkowych referentów, specjalistów. Ale - co by się wtedy działo? Może jest za dużo etatów? Zwolnienia? Bezrobotnych już chyba starczy?
Jest wyście trzecie. Pracujący obecnie urzędnicy powinni się "spinać", by swoje role wypełniali szybciej, skuteczniej. Należałoby się coś od wytwórców dokumentacji... Zdanie końcowe.
Wynagrodzenia za pracę są sprawą tak istotną, że powinny być obwarowane gwarancjami państwowymi, dotyczącymi terminów ich wypłacania.
Możemy dojść do sytuacji, że nikt do nikogo nie będzie miał zaufania. Wtedy - tragedia.
Od wielu miesięcy mniejsze firmy transportowe nie mogą wyegzekwować zarobionych uczciwie pieniędzy. W takiej sytuacji znajduje się ponad tysiąc przedsiębiorstw. Przedstawiciel ministerstwa transportu zapewniał, że sukcesywnie należności są wypłacane. Z konieczności dokumentacyjnych to idzie wolno. Urzędnik resortowy obiecał, że podjęte zostaną starania o przyspieszenie wspomnianych wypłat. Pracownicy rzeczonych firm, ich rodziny czują się bytowo skrajnie zagrożeni. Wypominają, że urzędnicy pensje dostają na czas.
Nasuwają się dwa wnioski. Zatrudnić dodatkowych referentów, specjalistów. Ale - co by się wtedy działo? Może jest za dużo etatów? Zwolnienia? Bezrobotnych już chyba starczy?
Jest wyście trzecie. Pracujący obecnie urzędnicy powinni się "spinać", by swoje role wypełniali szybciej, skuteczniej. Należałoby się coś od wytwórców dokumentacji... Zdanie końcowe.
Wynagrodzenia za pracę są sprawą tak istotną, że powinny być obwarowane gwarancjami państwowymi, dotyczącymi terminów ich wypłacania.
Możemy dojść do sytuacji, że nikt do nikogo nie będzie miał zaufania. Wtedy - tragedia.
sobota, 17 listopada 2012
Politycy i dziennikarze
Pracują w podobnym stylu. Narzekają na klimat społeczny, a dość zgodnie go współtworzą. Politycy zabiegają o poparcie, o głosy w wyborach. Dziennikarze dbają o oglądalność, "słuchalność", wyniki sprzedaży Aby słupki odpowiednio wyglądały, jedni i drudzy, muszą często, może z reguły, schlebiać gustom, nie zawsze najwyższej jakości. Dzieje się tak za sprawą pieniędzy, żeby się utrzymać przy życiu. Pieniądz w małych ilościach jest taki sobie, w ilościach wielkich, bankowych staje się, co najmniej, bliskim krewnym realnej władzy.
czwartek, 15 listopada 2012
książka Alfreda Siateckiego
NIEZWYKŁE WYWIADY
Bogate są echa rozwoju edukacji, kultury. Wyjątkowo, mnie, zainteresowały koleje losu Corony Schroter, utalentowanej artystki, śpiewaczki, z końca XVIII wieku, związanej z Gubinem (dawnym Guben), wielkiej miłości Goethego. Mieszkańcy tego miasta, po obu stronach granicy, pewnie zapragną mieć na swoich półkach bliską im pozycję wydawniczą.
Książka jest napisana po mistrzowsku, tak ze czyta się ją z narastającym "apetytem". Prawie dwieście stron mija, nie wiadomo kiedy. A. Siatecki ma na swoim koncie około 20 książek, tysiące publikacji prasowych. To świadczy o kunszcie pisarza.
"Czwarty klucz do bramy" jest lekturą zajmującą niemal dla każdego. Pozycja, przygotowana bardzo solidnie, nacechowana jest wartościami poznawczymi, edukacyjnymi. Świetnie nadaje się do wykorzystania dydaktycznego w nauczaniu szkolnym, podczas lekcji historii, godzin wychowawczych, języka polskiego (dziennikarstwo, dokument, fikcja literacka). Znakomite narzędzie do poszerzenia wiedzy o regionie, wspaniała okazja przybliżenia racjonalnego pojmowania patriotyzmu.
Bardziej dociekliwy czytelnik znajdzie jeszcze nazwiska innych nietuzinkowych jednostek, materiały źródłowe, daty istotniejszych wydarzeń. Książka ta pomaga zrozumieć rolę Kościoła, religii w historii Polski. Niemal każde ważniejsze miejsce naszego regionu jest interesująco odnotowane, czasem bardzo obszernie.
Byłoby ze wszech miar cenne, gdyby książka ta trafiła do bibliotek szkolnych. Z powodów - jak wyżej. Na pewno znajdzie uznanie wśród działaczy społecznych, regionalistów.
Gdybym był nauczycielem, wykorzystałbym ten "klucz" może nawet do pedagogicznego sukcesu. Jeślibym był kuratorem oświaty, zasugerowałbym dyrektorom szkół zwrócenie uwagi na tę wyjątkowo naznaczoną edukacyjnie lekturę. Gdy się gdzieś zdarzy spotkanie A. Siateckiego z młodzieżą, to atrakcja dydaktyczna gotowa. Również dorosłym czytelnikom, w bezpośrednim kontakcie, autor dostarcza wiele satysfakcji. Kapitał intelektualny też szkoda marnować.
Alfred Siatecki - "Czwarty klucz do bramy". Zielona Góra 2012, 197 s.
Alfred Siatecki – Lubuszanin, prozaik, autor reportaży, słuchowisk, bibliografii pisarzy lubuskich, publicysta, w najnowszej książce „Czwarty klucz do bramy” po raz kolejny rozmawia z wybitnymi synami Ziemi Lubuskiej o znakomitościach ze sfer panujących, „opiekujących się” mieszkającym tutaj ludem, w różnych okresach rzeczywistości historycznej naszego regionu, a także diamentów ze sfer twórczych - naukowych i artystycznych.
Autor do zwierzeń zaprosił indywidualności tej miary co na przykład dr hab. Kazimierz Bartkiewicz – historyk, Klemens Felchnerowski – konserwator sztuki i artysta malarz, dr hab. Jerzy Piotr Majchrzak – historyk i germanista, Edward Jancarz – dwunastokrotny medalista mistrzostw świata na żużlu, Zygmunt Trziszka – pisarz i publicysta. Przy nazwisku każdego z nich jest zamieszczona nota biograficzna z zaakcentowaniem najważniejszego ich dorobku. W sumie autor „przepytał” 14 szacownych osób, związanych ze Środkowym Nadodrzem.
Autor do zwierzeń zaprosił indywidualności tej miary co na przykład dr hab. Kazimierz Bartkiewicz – historyk, Klemens Felchnerowski – konserwator sztuki i artysta malarz, dr hab. Jerzy Piotr Majchrzak – historyk i germanista, Edward Jancarz – dwunastokrotny medalista mistrzostw świata na żużlu, Zygmunt Trziszka – pisarz i publicysta. Przy nazwisku każdego z nich jest zamieszczona nota biograficzna z zaakcentowaniem najważniejszego ich dorobku. W sumie autor „przepytał” 14 szacownych osób, związanych ze Środkowym Nadodrzem.
Czytelnik pewnie się
zdziwi, iż interlokutorzy reportażysty, badacza dziejów, niestrudzonego
popularyzatora wiedzy o regionie niedawno zmarli; w ostatnich
dziesięcioleciach. Cóż, jednak pisarz posiada taką moc, żeby z zaświatów
przywołać swoich bohaterów.
Ze wspomnianych rozmów, prowadzonych bardzo ciekawie, kompetentnie dowiadujemy się o sposobach walki
o władzę i utrzymania jej na przestrzeni stuleci. Znajdujemy momenty
nieporozumień i spokojnego współżycia Polaków, Niemców, Rosjan. Sporo miejsca w
wypowiedziach rzeczonych autorytetów zajmują problemy bezrobocia - po dzisiejszemu mówiąc, emigracji za chlebem.Bogate są echa rozwoju edukacji, kultury. Wyjątkowo, mnie, zainteresowały koleje losu Corony Schroter, utalentowanej artystki, śpiewaczki, z końca XVIII wieku, związanej z Gubinem (dawnym Guben), wielkiej miłości Goethego. Mieszkańcy tego miasta, po obu stronach granicy, pewnie zapragną mieć na swoich półkach bliską im pozycję wydawniczą.
Książka jest napisana po mistrzowsku, tak ze czyta się ją z narastającym "apetytem". Prawie dwieście stron mija, nie wiadomo kiedy. A. Siatecki ma na swoim koncie około 20 książek, tysiące publikacji prasowych. To świadczy o kunszcie pisarza.
"Czwarty klucz do bramy" jest lekturą zajmującą niemal dla każdego. Pozycja, przygotowana bardzo solidnie, nacechowana jest wartościami poznawczymi, edukacyjnymi. Świetnie nadaje się do wykorzystania dydaktycznego w nauczaniu szkolnym, podczas lekcji historii, godzin wychowawczych, języka polskiego (dziennikarstwo, dokument, fikcja literacka). Znakomite narzędzie do poszerzenia wiedzy o regionie, wspaniała okazja przybliżenia racjonalnego pojmowania patriotyzmu.
Bardziej dociekliwy czytelnik znajdzie jeszcze nazwiska innych nietuzinkowych jednostek, materiały źródłowe, daty istotniejszych wydarzeń. Książka ta pomaga zrozumieć rolę Kościoła, religii w historii Polski. Niemal każde ważniejsze miejsce naszego regionu jest interesująco odnotowane, czasem bardzo obszernie.
Byłoby ze wszech miar cenne, gdyby książka ta trafiła do bibliotek szkolnych. Z powodów - jak wyżej. Na pewno znajdzie uznanie wśród działaczy społecznych, regionalistów.
Gdybym był nauczycielem, wykorzystałbym ten "klucz" może nawet do pedagogicznego sukcesu. Jeślibym był kuratorem oświaty, zasugerowałbym dyrektorom szkół zwrócenie uwagi na tę wyjątkowo naznaczoną edukacyjnie lekturę. Gdy się gdzieś zdarzy spotkanie A. Siateckiego z młodzieżą, to atrakcja dydaktyczna gotowa. Również dorosłym czytelnikom, w bezpośrednim kontakcie, autor dostarcza wiele satysfakcji. Kapitał intelektualny też szkoda marnować.
Alfred Siatecki - "Czwarty klucz do bramy". Zielona Góra 2012, 197 s.
środa, 14 listopada 2012
Dziennikarstwo obywatelskie
Ładnie się je nazywa. Jest przydatne społeczeństwu. Bardzo sprawdza się w środowiskach lokalnych. Nie wymaga specjalistycznego przygotowania. Najważniejsze są dobre chęci. Dziennikarz obywatelski współpracuje z redakcją, z redakcjami. Przekazuje mediom informacje aktualne czy ważne z jakiegoś powodu, w postaci surowca lub materiału gotowego do wykorzystania.
Usługa prasowa coraz częściej praktykowana. Wygoda dla redakcji, bo z reguły dziennikarze amatorzy nie otrzymują wynagrodzenia. Wydawcy się to opłaca. Mniejsze koszty. Takiemu autorowi na ogół wystarcza satysfakcja, że jego nazwisko..., że temat został "uruchomiony".
Wydawca może zmniejszać ilość zatrudnianych dziennikarzy. W ten sposób finansowo jest "do przodu". Pracujący jeszcze dziennikarze muszą wykonywać rozszerzone obowiązki, za te same pieniądze albo skromniejsze. Społeczni korespondenci redakcji są też cennym źródłem dla "etatowców" (bądź po prostu stałych współpracowników), ale czasem bywają postrzegani jako konkurencja. W połączeniu coraz lepszą komunikacją, sprzętem... Musi to powodować redukowanie stałego zatrudnienia.
Dziennikarze są więc swego rodzaju samobójcami. Idzie to nieubłaganie. Stratni są i żurnaliści zawodowcy, i amatorzy (korespondenci). Ludziom mediów, szczególnie tym z pierwszego frontu, "produkującym" teksty, nie ma czego zazdrościć.
Usługa prasowa coraz częściej praktykowana. Wygoda dla redakcji, bo z reguły dziennikarze amatorzy nie otrzymują wynagrodzenia. Wydawcy się to opłaca. Mniejsze koszty. Takiemu autorowi na ogół wystarcza satysfakcja, że jego nazwisko..., że temat został "uruchomiony".
Wydawca może zmniejszać ilość zatrudnianych dziennikarzy. W ten sposób finansowo jest "do przodu". Pracujący jeszcze dziennikarze muszą wykonywać rozszerzone obowiązki, za te same pieniądze albo skromniejsze. Społeczni korespondenci redakcji są też cennym źródłem dla "etatowców" (bądź po prostu stałych współpracowników), ale czasem bywają postrzegani jako konkurencja. W połączeniu coraz lepszą komunikacją, sprzętem... Musi to powodować redukowanie stałego zatrudnienia.
Dziennikarze są więc swego rodzaju samobójcami. Idzie to nieubłaganie. Stratni są i żurnaliści zawodowcy, i amatorzy (korespondenci). Ludziom mediów, szczególnie tym z pierwszego frontu, "produkującym" teksty, nie ma czego zazdrościć.
wtorek, 13 listopada 2012
Z marginesu Niepodległości
Parę słów.
Niektórzy "ludzie publiczni" niedzielne burdy na ulicach Warszawy, wywołane przez małe grupy zadymiarzy (tak chyba można powiedzieć), potraktowali niemal jak tragedię narodową. A bezpośrednie starcia z policją, jakich byliśmy telewizyjnymi świadkami, nie wyglądały przerażająco, gdy obok maszerowały spokojnie wielotysięczne tłumy z flagami, transparentami, wykrzykujące jakieś swoje sprawy.
Około 180 najbardziej krewkich zatrzymanych na krótko, do przesłuchania, kilku osobom przedstawiono zarzuty. Ośmiu ranionych policjantów. W krajach rządzonych demokratycznie takie manifestacje są normą. To nie znaczy, że mamy się wzorować...
Oczywiście te awantury nie powinny zaistnieć.
Lamentowanie w mediach z takiego powodu, kreowanie wielkiego politycznego problemu potęguje jeszcze wojownicze ambicje.
Stawianie rzeczy w ten sposób, że niektórzy liderzy niepokojów, chcą rozliczać siły porządkowe, w sytuacji, jak każdy mógł zobaczyć, zakrawa na groteskę.
Jest temat ściągania do stolicy tysięcy policjantów (dodatkowe godziny służby, transport, zaprowiantowanie, zużycie sprzętu, pogorszenie atmosfery w rodzinach, osłabienie kontroli w rodzimych środowiskach, ryzyko utraty zdrowia lub życia). Czy członkowie grup organizujących incydenty, nie powinni - przynajmniej częściowo, w kwotach dla nich możliwych, zwrócić trochę strat, względnie ileś godzin odpracować. Mówimy "młodzi", lecz wiadomo, iż często są oni inspirowani przez dojrzałych (czy zawsze intelektualnie też?) polityków, różnych liderów. Kilkunastu żądnych przygód speców od manifestacji muszą decydować, na co wydawać pieniądze z państwowej kasy, czyli naszej wspólnej? Warto byłoby, w policyjnych, sądowych warunkach, realizować z zatrzymanymi krótkie spotkania, pouczające rozmowy, dajmy na to z prawnikami, psychologami.
Sporo winy leży po stronie mediów, szczególnie telewizji. Można by garść pretensji zaadresować do szefów redakcji, do redaktorów odpowiedzialnych. Wiedzą, kogo zapraszają do studia na rozmowy. Ciągle te same osoby na domowym ekranie. Dlaczego nie zaprasza się ludzi interesujących, twórców, znakomitych fachowców spoza wielkich aglomeracji? Nadawany obraz rzeczywistości byłby wtedy bardziej prawdziwy. Telewizja na przykład pracuje inaczej. Prawie cały dzień - materiały o 11 Listopada, tzn. pokazujące uliczne awantury. Trudno wymyślić lepszy sposób na popularyzowanie siebie, swoich poglądów.
Niektórzy "ludzie publiczni" niedzielne burdy na ulicach Warszawy, wywołane przez małe grupy zadymiarzy (tak chyba można powiedzieć), potraktowali niemal jak tragedię narodową. A bezpośrednie starcia z policją, jakich byliśmy telewizyjnymi świadkami, nie wyglądały przerażająco, gdy obok maszerowały spokojnie wielotysięczne tłumy z flagami, transparentami, wykrzykujące jakieś swoje sprawy.
Około 180 najbardziej krewkich zatrzymanych na krótko, do przesłuchania, kilku osobom przedstawiono zarzuty. Ośmiu ranionych policjantów. W krajach rządzonych demokratycznie takie manifestacje są normą. To nie znaczy, że mamy się wzorować...
Oczywiście te awantury nie powinny zaistnieć.
Lamentowanie w mediach z takiego powodu, kreowanie wielkiego politycznego problemu potęguje jeszcze wojownicze ambicje.
Stawianie rzeczy w ten sposób, że niektórzy liderzy niepokojów, chcą rozliczać siły porządkowe, w sytuacji, jak każdy mógł zobaczyć, zakrawa na groteskę.
Jest temat ściągania do stolicy tysięcy policjantów (dodatkowe godziny służby, transport, zaprowiantowanie, zużycie sprzętu, pogorszenie atmosfery w rodzinach, osłabienie kontroli w rodzimych środowiskach, ryzyko utraty zdrowia lub życia). Czy członkowie grup organizujących incydenty, nie powinni - przynajmniej częściowo, w kwotach dla nich możliwych, zwrócić trochę strat, względnie ileś godzin odpracować. Mówimy "młodzi", lecz wiadomo, iż często są oni inspirowani przez dojrzałych (czy zawsze intelektualnie też?) polityków, różnych liderów. Kilkunastu żądnych przygód speców od manifestacji muszą decydować, na co wydawać pieniądze z państwowej kasy, czyli naszej wspólnej? Warto byłoby, w policyjnych, sądowych warunkach, realizować z zatrzymanymi krótkie spotkania, pouczające rozmowy, dajmy na to z prawnikami, psychologami.
Sporo winy leży po stronie mediów, szczególnie telewizji. Można by garść pretensji zaadresować do szefów redakcji, do redaktorów odpowiedzialnych. Wiedzą, kogo zapraszają do studia na rozmowy. Ciągle te same osoby na domowym ekranie. Dlaczego nie zaprasza się ludzi interesujących, twórców, znakomitych fachowców spoza wielkich aglomeracji? Nadawany obraz rzeczywistości byłby wtedy bardziej prawdziwy. Telewizja na przykład pracuje inaczej. Prawie cały dzień - materiały o 11 Listopada, tzn. pokazujące uliczne awantury. Trudno wymyślić lepszy sposób na popularyzowanie siebie, swoich poglądów.
sobota, 10 listopada 2012
Wiara w sprawiedliwość
Znamy powszednie powiedzenie: Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. Słychać je najczęściej z ust ludzi bardzo biednych, skrzywdzonych. Przykłady łatwo spotkać w materiałach reportażowych telewizyjnych. Przeświadczenie - może celowo eksponowane - zawarte w tym smutnym sformułowaniu nie odzwierciedla chyba prawdy. Cierpienie z powodu niesprawiedliwości w wielu przypadkach trwa długo. Oczywiście taka wiara w moc nadprzyrodzoną pomaga znosić ogromne nieszczęście.
piątek, 9 listopada 2012
Nie przekreślać człowieka
Co rusz trafia się jakaś sensacyjna czy prawie sensacyjna wiadomość, która pomaga mediom w skupianiu uwagi odbiorców.
Oto w Brzezinach koło Kalisza dwie nauczycielki wybrały się z grupą przedszkolaków do lasu. Tam w czasie zabawy zniknęła trójka dzieci. Panie się zorientowały... Rozpoczęły poszukiwania. Bezskutecznie. "Wędrowniczków" spostrzegł przypadkowy kierowca samochodu. "Incydent" się skończył pomyślnie. Wieść jednak poszła w świat. Interwencja nadzoru pedagogicznego. Rodzice dzieci nie atakowali nauczycielek. Wręcz przeciwnie - bronili. Ktoś żądał natychmiastowego zwolnienia nauczycielki z 35-letnim stażem zawodowym, nienagannej pracy. Niektórzy uważają, że nic to. Należy ją zwolnić. Nikt się jednak tam przesadnie nie gorączkuje.
Co ja myślę? Trudno wyrokować przy skąpej i subiektywnej informacji. Ale. Nie jestem żądny cudzego nieszczęścia. Ponosić odpowiedzialność. Tak. Tylko - tu się nic złego akurat nie stało. Nauczycielki nie zlekceważyły swoich obowiązków. Mimo należytej troski - zdarzyło się.
Nie można niszczyć człowieka, który 35 lat nienagannie albo przykładnie pracował. Taki przypadek, kogoś ambitnego, zmobilizuje do jeszcze większej solidności. Rozmowa wyjaśniająca, dyscyplinująca, może pisemne upomnienie, w tej sytuacji, byłoby bardziej społecznie pożyteczne niż rozwiązanie drakońskie, zwolnienie z pracy. Człowiekowi uczciwemu, wrażliwemu trzeba dać szansę. Z reguły jest właściwie wykorzystana.
Oto w Brzezinach koło Kalisza dwie nauczycielki wybrały się z grupą przedszkolaków do lasu. Tam w czasie zabawy zniknęła trójka dzieci. Panie się zorientowały... Rozpoczęły poszukiwania. Bezskutecznie. "Wędrowniczków" spostrzegł przypadkowy kierowca samochodu. "Incydent" się skończył pomyślnie. Wieść jednak poszła w świat. Interwencja nadzoru pedagogicznego. Rodzice dzieci nie atakowali nauczycielek. Wręcz przeciwnie - bronili. Ktoś żądał natychmiastowego zwolnienia nauczycielki z 35-letnim stażem zawodowym, nienagannej pracy. Niektórzy uważają, że nic to. Należy ją zwolnić. Nikt się jednak tam przesadnie nie gorączkuje.
Co ja myślę? Trudno wyrokować przy skąpej i subiektywnej informacji. Ale. Nie jestem żądny cudzego nieszczęścia. Ponosić odpowiedzialność. Tak. Tylko - tu się nic złego akurat nie stało. Nauczycielki nie zlekceważyły swoich obowiązków. Mimo należytej troski - zdarzyło się.
Nie można niszczyć człowieka, który 35 lat nienagannie albo przykładnie pracował. Taki przypadek, kogoś ambitnego, zmobilizuje do jeszcze większej solidności. Rozmowa wyjaśniająca, dyscyplinująca, może pisemne upomnienie, w tej sytuacji, byłoby bardziej społecznie pożyteczne niż rozwiązanie drakońskie, zwolnienie z pracy. Człowiekowi uczciwemu, wrażliwemu trzeba dać szansę. Z reguły jest właściwie wykorzystana.
czwartek, 8 listopada 2012
Okrutna dzieciobójczyni?
Już prawie tak została publicznie osądzona Beata Z. z Hipolitowa, 41-letnia kobieta, która - według relacji w mediach - zabiła pięcioro swoich dzieci. Telewizory znów rozgrzewają się do czerwoności.
Usilne próby znalezienia współwinnych. Nieszczęśliwa kobieta była pod opieką ośrodka pomocy społecznej; więc pracownik socjalny może powinna zauważyć ciążę, zainteresować się, opiekę nad rodziną sprawował kurator społeczny, pewnie powinien wiedzieć..., nie spostrzegli sąsiedzi, znajomi... Mieli zaglądać pod spódnicę...?
Tragedia - nie do odwrócenia.
Premier Donald. Tusk z ekranu - o planach konkretnej pomocy rodzinom. Wreszcie. Oby jak najprędzej. Tam, gdzie dzieci, szczególnie w biedzie, żeby systemowo, bez kłopotu, były zapewnione godne warunki życia.
By żadna matka nie myślała o ratowaniu się zbrodnią.
Usilne próby znalezienia współwinnych. Nieszczęśliwa kobieta była pod opieką ośrodka pomocy społecznej; więc pracownik socjalny może powinna zauważyć ciążę, zainteresować się, opiekę nad rodziną sprawował kurator społeczny, pewnie powinien wiedzieć..., nie spostrzegli sąsiedzi, znajomi... Mieli zaglądać pod spódnicę...?
Tragedia - nie do odwrócenia.
Premier Donald. Tusk z ekranu - o planach konkretnej pomocy rodzinom. Wreszcie. Oby jak najprędzej. Tam, gdzie dzieci, szczególnie w biedzie, żeby systemowo, bez kłopotu, były zapewnione godne warunki życia.
By żadna matka nie myślała o ratowaniu się zbrodnią.
wtorek, 6 listopada 2012
Dyskryminacja w dostępie do opieki medycznej
Dyskryminacja i to jaskrawa. Standardowa, taka sama opieka - w sensie teoretycznym - należy się każdemu obywatelowi. NFZ porady, zabiegi finansuje pacjentom bez względu na ich zamożność i miejsce zamieszkania. Praktycznie - sprawa jest skomplikowana.
Osoba cierpiąca na tę samą dolegliwość - mimo równości prawno-finansowej - mieszkająca na prowincji, wedle skromnych, swobodnych szacunków, ponosi koszty świadczeń medycznych kilkakrotnie wyższe, nawet dziesięć razy wyższe niż osoba egzystująca na co dzień w dużym mieście.
W razie choroby "prowincjusz", z receptami w kieszeni, skierowaniami musi się liczyć z następującymi wydatkami. Za wizytę w prywatnym gabinecie lekarskim, zrealizowanie recepty w aptece, koszty komunikacyjne (czas, odległości - ceny biletów), rehabilitację, utrzymanie diety (wydatki na odpowiednie produkty spożywcze), higieny osobistej, ciepła (zimą), odpowiednia do pory roku odzież, buty, odwiedziny (tu różne wydatki), rozmaitego typu, różne szczególne kontakty z przyjaciółmi, z otoczeniem.
Sytuacja pacjentów z terenu, z głębokiego terenu nieraz powoduje, iż chory nie może wykorzystać w całości nawet gwarantowanej mu, podstawowej pomocy medycznej. Czy zauważona tu nierówność, jakże oczywista, musi być utrzymywana?
Osoba cierpiąca na tę samą dolegliwość - mimo równości prawno-finansowej - mieszkająca na prowincji, wedle skromnych, swobodnych szacunków, ponosi koszty świadczeń medycznych kilkakrotnie wyższe, nawet dziesięć razy wyższe niż osoba egzystująca na co dzień w dużym mieście.
W razie choroby "prowincjusz", z receptami w kieszeni, skierowaniami musi się liczyć z następującymi wydatkami. Za wizytę w prywatnym gabinecie lekarskim, zrealizowanie recepty w aptece, koszty komunikacyjne (czas, odległości - ceny biletów), rehabilitację, utrzymanie diety (wydatki na odpowiednie produkty spożywcze), higieny osobistej, ciepła (zimą), odpowiednia do pory roku odzież, buty, odwiedziny (tu różne wydatki), rozmaitego typu, różne szczególne kontakty z przyjaciółmi, z otoczeniem.
Sytuacja pacjentów z terenu, z głębokiego terenu nieraz powoduje, iż chory nie może wykorzystać w całości nawet gwarantowanej mu, podstawowej pomocy medycznej. Czy zauważona tu nierówność, jakże oczywista, musi być utrzymywana?
niedziela, 4 listopada 2012
Nieobecni na pogrzebie prezydenta Kaczorowskiego
Prawie jak jeden mąż czołowi politycy nie pojawili się na powtórnym pogrzebie prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego. Zabrakło m.in.: prezydenta B. Komorowskiego, premiera D. Tuska, marszałkini Sejmu E. Kopacz, marszałka Senatu B. Borusewicza, nie było także ministra R. Sikorskiego, nie zaszczycili uroczystości swoją obecnością byli prezydenci - L. Wałęsa i A. Kwaśniewski. Władze RP reprezentował prof. W. Bartoszewski. Dziennikarze telewizyjni najważniejszych "państwowych" nieobecnych "wzywali do raportu". Za każdym jednak stało jakieś sensowne usprawiedliwienie.
Taki fakt polityczny budzi pewne zdziwienie. Ale trudno "winnych" potępiać w czambuł. Chyba żadne wyjście tu nie byłoby idealne. "Kompletne" czy niemal kompletne uczestniczenie we wspomnianym nośnym wydarzeniu publicznym mogłoby przez niektórych być odebrane - że członkowie najwyższych władz nie mają innych istotnych obowiązków państwowych.
Przecież pierwszy, ten główny pogrzeb prezydenta R. Kaczorowskiego, zorganizowano z należnymi honorami. Dokładne powtarzanie ceremoniału mogłoby wywołać dwuznaczne komentarze, pod adresem prezydenta R. Kaczorowskiego oraz innych osób z najwyższego pułapu politycznego. Idzie tutaj przecież raczej o trumnę ze szczątkami Prezydenta. Ważną, ale...
Nie ma gwarancji, że "powtórka" uroczystości nie byłaby rozwiązaniem gorszym, narażającym na szwank dobre imię prezydenta R. Kaczorowskiego. Może czasem uzasadnione, lecz zbyt ostre pretensje z powodu omawianego tu, doprawdy niefortunnego (biorąc je w całości) zdarzenia, mogłyby przynieść - ostatecznie - więcej szkody niż pożytku.
Taki fakt polityczny budzi pewne zdziwienie. Ale trudno "winnych" potępiać w czambuł. Chyba żadne wyjście tu nie byłoby idealne. "Kompletne" czy niemal kompletne uczestniczenie we wspomnianym nośnym wydarzeniu publicznym mogłoby przez niektórych być odebrane - że członkowie najwyższych władz nie mają innych istotnych obowiązków państwowych.
Przecież pierwszy, ten główny pogrzeb prezydenta R. Kaczorowskiego, zorganizowano z należnymi honorami. Dokładne powtarzanie ceremoniału mogłoby wywołać dwuznaczne komentarze, pod adresem prezydenta R. Kaczorowskiego oraz innych osób z najwyższego pułapu politycznego. Idzie tutaj przecież raczej o trumnę ze szczątkami Prezydenta. Ważną, ale...
Nie ma gwarancji, że "powtórka" uroczystości nie byłaby rozwiązaniem gorszym, narażającym na szwank dobre imię prezydenta R. Kaczorowskiego. Może czasem uzasadnione, lecz zbyt ostre pretensje z powodu omawianego tu, doprawdy niefortunnego (biorąc je w całości) zdarzenia, mogłyby przynieść - ostatecznie - więcej szkody niż pożytku.
piątek, 2 listopada 2012
Banki prospołeczne
Dwa momenty sprowokowały mnie do poczynienia niniejszego zapisu.
W tygodniku "Przegląd" z 28 października przeczytałem bardzo interesujący artykuł Alfreda Domagalskiego "Banki realnego pieniądza", materiał przygotowany z okazji Międzynarodowego Roku Spółdzielczości (2012.) proklamowanego przez Organizację Narodów Zjednoczonych i 150-lecia najstarszej spółdzielni, czyli Banku Spółdzielczego w Brodnicy. Autor, prezes Zarządu Krajowej Rady Spółdzielczej, pisze o źródłach dzisiejszego kryzysu finansowego, o zachłanności wielkich korporacji, o przedkładaniu ogromnych interesów osobistych nad dobro ogólnospołeczne.
Wróciłem do aktualnej ciągle książki - i trafionej w czasie, jak widać - Włodzimierza Rogowskiego "Z historii Banku Spółdzielczego w Rzepinie i jego oddziałów (1947 - 2009)". Rzecz do publikacji została przygotowana w Oficynie Wydawniczej Uniwersytetu Zielonogórskiego (w roku 2010.). Autor posługując się dokumentacją terenowych "społecznych" placówek bankowych z Gubina, Cybinki i Rzepina prześledził proces rozwoju tych niewielkich instytucji finansowych aż do ich połączenia się w silniejszy organizm bankowy, zachowując przy tym reguły przyzwoitości w zmaganiach z przeciwnościami natury psychologicznej i prawnej. Omawiany tu przypadek determinacji w walce o utrzymanie godności partnerów transakcji finansowych, nabiera znaczenia specjalnego, gdy się rozważy, iż wzmiankowane banki pracują w gminach położonych blisko granicy państwowej z Niemcami, we wsiach, niewielkich miastach zamieszkałych najczęściej przez ludność przybyłą na Ziemie Zachodnie - ze wschodu, w ramach powojennej wędrówki ludów.
Książka "Z historii Banku Spółdzielczego w Rzepinie i jego oddziałów (1947 - 2009) jest nie tylko o pieniądzach, o sprawach gospodarczych, ale także - może nawet przede wszystkim - o społecznikach, ludziach, którym się chciało (i chce) pracować dla lokalnego środowiska. Jednym z nich jest własnie autor - Włodzimierz Rogowski, z zawodu nauczyciel (był dyrektorem Liceum Ogólnokształcącego w Gubinie), absolwent Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, aktywny na różnych polach społecznego zapotrzebowania. Był m.in. burmistrzem Gubina, wiceprezesem Gubińskiego Towarzystwa Kultury (laureat Lubuskiej Nagrody Kulturalnej), przez lata związany ze spółdzielczością bankową. Obecnie radny Powiatu Krośnieńskiego (członek Zarządu), przewodniczący Rady Nadzorczej Banku Spółdzielczego w Rzepinie.
W powyższym tekście zatrzymałem - aczkolwiek tylko migawkowo - dwa spojrzenia, globalne i regionalne, na bankową spółdzielczość - osób wyjątkowo doświadczonych organizacyjnie.
W tygodniku "Przegląd" z 28 października przeczytałem bardzo interesujący artykuł Alfreda Domagalskiego "Banki realnego pieniądza", materiał przygotowany z okazji Międzynarodowego Roku Spółdzielczości (2012.) proklamowanego przez Organizację Narodów Zjednoczonych i 150-lecia najstarszej spółdzielni, czyli Banku Spółdzielczego w Brodnicy. Autor, prezes Zarządu Krajowej Rady Spółdzielczej, pisze o źródłach dzisiejszego kryzysu finansowego, o zachłanności wielkich korporacji, o przedkładaniu ogromnych interesów osobistych nad dobro ogólnospołeczne.
Wróciłem do aktualnej ciągle książki - i trafionej w czasie, jak widać - Włodzimierza Rogowskiego "Z historii Banku Spółdzielczego w Rzepinie i jego oddziałów (1947 - 2009)". Rzecz do publikacji została przygotowana w Oficynie Wydawniczej Uniwersytetu Zielonogórskiego (w roku 2010.). Autor posługując się dokumentacją terenowych "społecznych" placówek bankowych z Gubina, Cybinki i Rzepina prześledził proces rozwoju tych niewielkich instytucji finansowych aż do ich połączenia się w silniejszy organizm bankowy, zachowując przy tym reguły przyzwoitości w zmaganiach z przeciwnościami natury psychologicznej i prawnej. Omawiany tu przypadek determinacji w walce o utrzymanie godności partnerów transakcji finansowych, nabiera znaczenia specjalnego, gdy się rozważy, iż wzmiankowane banki pracują w gminach położonych blisko granicy państwowej z Niemcami, we wsiach, niewielkich miastach zamieszkałych najczęściej przez ludność przybyłą na Ziemie Zachodnie - ze wschodu, w ramach powojennej wędrówki ludów.
Książka "Z historii Banku Spółdzielczego w Rzepinie i jego oddziałów (1947 - 2009) jest nie tylko o pieniądzach, o sprawach gospodarczych, ale także - może nawet przede wszystkim - o społecznikach, ludziach, którym się chciało (i chce) pracować dla lokalnego środowiska. Jednym z nich jest własnie autor - Włodzimierz Rogowski, z zawodu nauczyciel (był dyrektorem Liceum Ogólnokształcącego w Gubinie), absolwent Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, aktywny na różnych polach społecznego zapotrzebowania. Był m.in. burmistrzem Gubina, wiceprezesem Gubińskiego Towarzystwa Kultury (laureat Lubuskiej Nagrody Kulturalnej), przez lata związany ze spółdzielczością bankową. Obecnie radny Powiatu Krośnieńskiego (członek Zarządu), przewodniczący Rady Nadzorczej Banku Spółdzielczego w Rzepinie.
W powyższym tekście zatrzymałem - aczkolwiek tylko migawkowo - dwa spojrzenia, globalne i regionalne, na bankową spółdzielczość - osób wyjątkowo doświadczonych organizacyjnie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)