Parę słów.
Niektórzy "ludzie publiczni" niedzielne burdy na ulicach Warszawy, wywołane przez małe grupy zadymiarzy (tak chyba można powiedzieć), potraktowali niemal jak tragedię narodową. A bezpośrednie starcia z policją, jakich byliśmy telewizyjnymi świadkami, nie wyglądały przerażająco, gdy obok maszerowały spokojnie wielotysięczne tłumy z flagami, transparentami, wykrzykujące jakieś swoje sprawy.
Około 180 najbardziej krewkich zatrzymanych na krótko, do przesłuchania, kilku osobom przedstawiono zarzuty. Ośmiu ranionych policjantów. W krajach rządzonych demokratycznie takie manifestacje są normą. To nie znaczy, że mamy się wzorować...
Oczywiście te awantury nie powinny zaistnieć.
Lamentowanie w mediach z takiego powodu, kreowanie wielkiego politycznego problemu potęguje jeszcze wojownicze ambicje.
Stawianie rzeczy w ten sposób, że niektórzy liderzy niepokojów, chcą rozliczać siły porządkowe, w sytuacji, jak każdy mógł zobaczyć, zakrawa na groteskę.
Jest temat ściągania do stolicy tysięcy policjantów (dodatkowe godziny służby, transport, zaprowiantowanie, zużycie sprzętu, pogorszenie atmosfery w rodzinach, osłabienie kontroli w rodzimych środowiskach, ryzyko utraty zdrowia lub życia). Czy członkowie grup organizujących incydenty, nie powinni - przynajmniej częściowo, w kwotach dla nich możliwych, zwrócić trochę strat, względnie ileś godzin odpracować. Mówimy "młodzi", lecz wiadomo, iż często są oni inspirowani przez dojrzałych (czy zawsze intelektualnie też?) polityków, różnych liderów. Kilkunastu żądnych przygód speców od manifestacji muszą decydować, na co wydawać pieniądze z państwowej kasy, czyli naszej wspólnej? Warto byłoby, w policyjnych, sądowych warunkach, realizować z zatrzymanymi krótkie spotkania, pouczające rozmowy, dajmy na to z prawnikami, psychologami.
Sporo winy leży po stronie mediów, szczególnie telewizji. Można by garść pretensji zaadresować do szefów redakcji, do redaktorów odpowiedzialnych. Wiedzą, kogo zapraszają do studia na rozmowy. Ciągle te same osoby na domowym ekranie. Dlaczego nie zaprasza się ludzi interesujących, twórców, znakomitych fachowców spoza wielkich aglomeracji? Nadawany obraz rzeczywistości byłby wtedy bardziej prawdziwy. Telewizja na przykład pracuje inaczej. Prawie cały dzień - materiały o 11 Listopada, tzn. pokazujące uliczne awantury. Trudno wymyślić lepszy sposób na popularyzowanie siebie, swoich poglądów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz